Michała Kożusznika aka MaXyMa znają
wszyscy Amigowcy. Nie tylko scenowcy.
Muzyk, programista, a do tego
artykularz, który zrobił dla
środowiska naprawdę wiele. Zawsze
trochę na uboczu, nigdy nie zyskał
takiej popularności, na jaką
zasługiwał.
J: Przyznam, że zawsze byłeś dla mnie
jedną z bardziej zagadkowych postaci
polskiej sceny. Przede wszystkim
pisałeś, a w każdym razie publikowałeś
niewiele, czyli chęć zdobycia
popularności za wszelką cenę nie była
dla Ciebie najważniejsza, a poza tym
nigdy nie szedłeś na żadne kompromisy
i pisałeś tak, jak sam chciałeś, a nie
tak, jak by tego oczekiwała scena.
M: No, nie pisałem tak mało. Dawno,
dawno temu, w okresie największej
aktywności sceny, pisałem i po 2
kawałki miesięcznie. Inna sprawa, że
nie miałem szczęścia do grup. Dopóki
Credo było aktywne, mogłem liczyć na
jakiś rozsądny spreading. Co do
rodzaju pisanej przeze mnie muzyki,
zawsze uważałem, że powinna być moja.
Można pisać na zamówienie konkretny
utwór. Ale pisać pod publikę nigdy
nie chciałem. Niestety muzyką, którą
tworzę, nie jest tak bardzo popularna
jak odmiany techno.
J: Jak zmieniło się Twoje podejście
do komponowania w ciągu wszystkich
tych lat?
M: Właściwie podejście się nie
zmieniło. Zmieniły się tylko
technologie. Dalej piszę to, czego
sam bym chciał słuchać. Wykorzystuję
do tego mocniejszy komputer i
zaawansowane oprogramowanie, aby wynik
technicznie stał dużo lepiej.
J: Słuchając Twoich ostatnich utworów
nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
odnalazłeś siebie dopiero w
wielokanałowcach. Że przedtem nie
mogłeś w pełni rozwinąć skrzydeł...
M: To prawda. Styl, jaki uprawiam,
bardzo trudno jest zrealizować w
czterech kanałach. Chociaż próby
takie jak Futurity2 można by uznać za
udane. Jednakże dopiero multichannele
dają możliwość zinstrumentowania
utworu tak, jak się go czuje.
J: Gdybyś miał wskazać
najprzyjemniejsze i najmniej przyjemne
chwile, jakich dostarczyła Ci scena...
M: Trudno tu coś wybrać. Myślę, że
odpowiedzią byłoby słowo "friendship",
kiedyś tak wiele na scenie znaczące, a
dziś mające raczej spaczone znaczenie.
Na party jeździłem zawsze, żeby
spotkać się ze znajomymi.
J: Kto słucha Twoich nowych utworów?
M: Ja (śmiech), moi znajomi. Ludzie
znający mnie ze sceny i, jak
słyszałem, ich znajomi także. O
większej publice można sobie tylko
pomarzyć. Dziś, w dobie hałaśliwego
techno i niekorzystnych kontraktów dla
muzyków, małe są szanse na ukazanie
swej twórczości szerszemu gronu
słuchaczy. Chyba że ma się kasę na
promocję i kolportaż. Bo koszt
wytłoczenia płyt to mała część
całkowitego kosztu.
J: Powiedz mi, jaki stosunek do
Twojej muzyki mają Twoi niekomputerowi
znajomi? Interesuje mnie też utwór
Margaret's Hymn, który jak się
domyślam zainspirowała pewna
Małgorzata. Słyszała go w ogóle?
M: Myślę, że moim znajomym muzyka się
podoba. A w każdym razie bardzo ją
chwalą i mówią, że często do niej
wracają. Co do inspiracji, to
tworzenie muzyki nigdy nie dzieje się
programowo. To znaczy nigdy nie
planuję, że poświęcę utwór danej
osobie i o niej w ten sposób opowiem.
Raczej gdy już powstanie, okazuje się,
że mi się z kimś lub czymś kojarzy.
Tak też było z Margaret's Hymn. Utwór
powstał w mej głowie w pociągu, gdy
wracałem z Warszawy. A że posiadał
akcenty irlandzkie, skojarzył mi się z
kobietą, z którą się rozstałem parę
miesięcy wcześniej. Ponieważ wiele
się od niej nauczyłem, postanowiłem to
upamiętnić choć jej imieniem. Ona
później ten utwór słyszała. Niestety
jej opinii nie było mi dane poznać.
J: W pewnym momencie wpadłeś na
pomysł, żeby wydać swoją muzykę na
płycie. Czy zrobiłeś tak dlatego, że
publiczność scenowa przestała Cię
rozumieć, czy po prostu zacząłeś
myśleć o swojej muzie bardziej
poważnie?
M: Z publicznością scenową to różnie
bywa. XTD kiedyś powiedział, że piszę
świetną muzykę, ale ona się nie nadaje
na competitions. I dlatego są
scenowcy słuchający mojej muzyki i
tacy, którzy jej nie słuchają. To
oczywiste i tak dzieje się z każdym
stylem. Jednakże nie można pisać
modułów w nieskończoność. One są
przeznaczone do zamkniętego kręgu
odbiorców. Tym bardziej, że scena
zmierza powoli ku upadkowi. A w
każdym razie ta scena, którą ja
znałem. Dlatego właśnie postanowiłem
realizować przede wszystkim muzykę,
której posłuchają także Ci, którzy
komputerów nie mają, Ci znajomi, co
nie wiedzą, co to moduł. Nie należy
zapominać także o jakości dźwięku.
Aby ludzie "nieskomputeryzowani"
odbierali muzykę, musi ona brzmieć na
poziomie choć zbliżonym do
profesjalnego.
J: Jakie byś dał rady ludziom, którzy
chcieliby zanieść stworzona na Amidze
muzykę do jakiejs wytwórni czy studia
nagrań? Czy bez profesjonalnej
obróbki taki materiał nie sprawi, że
zawodowcy po wysłuchaniu uciekną przez
okno albo otwory wentylacyjne?
M: Po pierwsze - proponuję materiał
zgrywać na CD a nie taśmę. Zawsze
lepszy efekt dźwiękowy. Daje to też
wrażenie większego profesjonalizmu.
Czysta płyta CD kosztuje teraz tyle,
co czysta kaseta. Po drugie - jeśli
do modów użyjecie dobrych, ewentualnie
dobrze przygotowanych sampli, to
przynajmniej pierwsze wrażenie będzie
wystarczająco dobre. Bo utwory można
oceniać na słuch i ze względu na
technikę. W tym ostatnim przypadku
wystarczy, że podepną miernik
korelacji (goniometr), który pokazuje
zależności fazowo-częstotliwościowe
między kanałami. Wtedy wyjdzie, że
dźwięk wynikowy jest w przestrzeni
płaski. Ale aby uporać się z tym
problemem, trzeba być niezwykle
zaawansowanym w technologiach
masteringu. Mimo że w "Chimerze"
korzystałem z efektów poszerzania
panoramy, moje utwory nadal są
bardziej "płaskie" niż komercjalnie
realizowane nagrania. Przede
wszystkim jednak pamiętajcie o
podbijaniu charakterystycznych
częstotliwości dla danych
instrumentów. Szczególnie tych
wysokotonowych, takich jak na przykład
hi-haty, snare'y, blachy, efekty.
Chodzi o to, aby w miarę możliwości
częstotliwości równocześnie grających
instrumentów się nie pokrywały.
Oczywiście ogólnie rzecz biorąc, bo
całkowicie się nie da. Na przykład
hi-hat można podbić w granicach 16-20
kHz, zostawiając snare'a przy 10kHz.
Wtedy będzie je wyraźnie slychać jako
osobne instrumenty, nawet jeśli uderzą
w tym samym momencie. Rozkład
częstotliwości najlepiej porównywać z
jakimiś komercyjnymi nagraniami.
Aczkolwiek trudno im dorównać, bo
często korzysta się z
psychoakustycznych efektów, a nie
tylko z podciągania częstotliwości.
Te ostatnie pozwalają rozjaśnić dzwięk
bez wydobywania szumu kwantyzacji z
sampli. I trzecia sprawa to
przesunięcia w panoramie stereo.
Każdy instrument powinien znajdować
się w innym miejscu, z tym że
instrumenty basowe jak najbliżej
środka (pomijając oczywiście jakieś
efekty specjalne). Ale nie należy na
przykład zostawiać basu i stopy w
samym środku. Powinny one być lekko
przesunięte względem siebie.
Wszystkie te zabiegi pozwalają
sprawić, żeby muzyka była bardziej
przejrzysta. A nie żeby się kotłowała
w jednym miejscu. Wtedy staje się
męcząca.
J: Jeśli mówimy o profesjonalnych
nagraniach, to nie można zapomnieć o
kompresji. W jaki sposób na ucho
ocenić, czy dana próbka ma odpowiednią
kompresję?
M: Jak wiesz, kompresja to efekt,
który pozwala pogłośnić dźwięk bez
zwiększania jego amplitudy. Działa to
mniej więcej tak, że pogłaśnia się
jego ciche składowe, pozostawiając nie
ruszone peeki. Ale ma to też wadę -
zmniejsza dynamikę krótkotrwałych
sampli, na przykład takich w szybkim
arpeggiatorze. A po co kompresować?
W sumie nie wiem. Czytałem, że taki
dźwięk jest bardziej nasycony (po
angielsku nazywa się to "phat sound").
Natomiast na pewno dzięki temu muzyka
jest dużo głośniejsza. Porównywałem
swoje ostatnie miksy (nad którymi
pracuję na płytę "Analogies") z
ostatnią płytą Jarre'a. I byłem
przerażony! Średnia głośność w jego
utworze była na poziomie -13dB, a w
moim ponad -16 dB! Czyli ogólnie moje
utwory są 2 razy cichsze. Próbowałem
całego wynikowego wave'a
zoptymalizować, ale kompresja całego
materiału zbyt go zniekształca, bo
zmieniają się wtedy proporcje
głośności różnych instrumentów. Tak
więc w tej chwili dodaję kompresję do
poszczególnych ścieżek podczas
miksowania... Przerąbane. Z drugiej
strony, w publikacjach podają, że
nadawanie kompresji to kwestia
artystyczna. Sam nie wiem...
J: A więc Twoja praca przy "Chimerze"
wyglądała tak, że zgrywałeś na
przykład wszystkie partie basu do
sampli, obrabiałeś je na Logic Audio
czy Cubase, a później to samo robiłeś
z solówkami, akordami i tak dalej.
M: Dokładnie tak. Tyle że to
wszystko robiłem równolegle. Znaczy
się z gotowego moda zrzucałem wave'y
osobno dla każdej sekcji
instrumentalnej, ewentualnie z takich,
co się nie nakładają, bo jedna gra na
przykład na początku, a druga na końcu
utworu. Wrzucałem to pod jeden z
wymienionych przez Ciebie programów i
w czasie rzeczywistym dokładałem
efekty typu echo, pogłos, korekcja
częstotliwości i tak dalej. Jeśli
byłem zadowolony, robiłem downmix i
dostawałem wynikowego wave'a.
J: Jak był odzew ze strony słuchaczy?
M: Masz na myśli Chimerę?
J: Tak.
M: Płytę zamawiali tylko Ci, którzy
chcieli. Rozesłałem około stu
egzemplarzy. Nie za wiele. Ale za to
nie otrzymałem żadnych negatywnych
opinii. No może oprócz kilku
stwierdzających, że płyta jest za
krótka. (śmiech)
J: Słuchając tego, co mówisz,
nasuwają mi się dwie refleksje.
Pierwsza to podziw dla Twojej
wiedzy...
M: Ciągle za mała. Ciągle
eksperymentuję. Nie wiem skąd brać
materiały na ten temat. Czytam
"Estradę i Studio". Czasami coś tam
się znajdzie, ale nie wszystko, czego
potrzebuję.
J: A druga to zdumienie, że w ogóle
jeszcze używasz Amigi, skoro na dobrą
sprawę mógłbyś się bez niej obyć.
M: I chyba niedługo się obędę.
Znaczy się jak skończę "Analogies".
Wszystko miksuje na piecu. A i
pojawił się ostatnio całkiem niezły
tracker ModPlugTracker napisany pod
windowsy. Można pod nim pisac: MODy,
XMy, S3My i ITy. Importuje chyba z 20
formatów. W tym DBM. Choć to robi
nieco gorzej niż mój konwerter. W
ostatniej wersji potrafi korzystać z
plug-in'ów VST, co oznacza, że staje
się już "trackerem-programem do
masteringu"
J: Dużo słów poświęciliśmy technice,
a przecież na przełomie lat
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych,
czyli wtedy, kiedy powstawała
najlepsza według mnie muzyka; kiedy
startowały takie grupy jak Pink Floyd,
King Crimson, Genesis czy Yes, nie
było tylu efektów, a jednak ludzie
tworzyli wspaniałe rzeczy.
M: Eee tam. Tylko częściowo. Raczej
zmieniło się trochę podejście do
masteringu. Na przykład stosowany
przez Jarre'a efekt sweepowanych
chordów. Zastanawiałem się, jak on to
uzyskiwał. A bardziej, jak ja mam to
uzyskać. Ja znalazłem filtr, który to
robi. Niestety dostępny jest tylko w
programie Logic Audio. Ale jego
działanie polega na zmienianiu w
czasie parametru Cut-off i Resonance i
przesuwaniu ich dodatkowo w panoramie
stereo. Ja i tak myślę, że ten efekt
był uzyskiwany na etapie syntezy, a
nie jako efekt dodatkowy... ale to
znaczy, że technologie już były. Ty
natomiast podałeś za przykłady grupy z
wokalem. A wtedy całkiem inaczej
wygląda atrakcyjność takiej muzyki.
Wokal bardzo urozmaica muzykę. W
instrumentalnej dużo bardziej trzeba
się podpierać efektami.
J: Na pewno masz dużo racji, choć nie
wiem jak Ty, ale ja często mam
problemy ze znalezieniem odpowiedniego
klimatu czy sola i wiem, że nawet
gdybym miał najlepszy sprzęt, nic by
mi to nie dało. Męczyłbym się tak
samo.
M: Znam ten ból. Czasami po prostu
nie ma pomysłu. Wtedy zwykle odkładam
pisanie tej partii, co jakiś czas
puszczając sobie to co już napisałem.
Wtedy pomysł przychodzi sam..
Niestety np. podczas jazdy tramwajem
i często go nie donoszę do domu
(śmiech).
J: Jak przebiega u Ciebie proces
tworzenia utworu i co zabiera Ci
najwięcej czasu?
M: Najpierw wymyślam przynajmniej
większą część utworu. Potem siadam i
poszukuję brzmień odpowiadających tym
z mojej wyobraźni (tego etapu
najbardziej nie lubie). Potem piszę
muzykę. Używając trackera (dotychczas
DBPro). Na końcu zrzucam sekcje
instrumentów do wave'ów i miksuję
całość w programie LogicAudio dodając
efekty etc.
J: Powiedz mi, w jaki sposób układasz
melodię? Tworzysz ją od razu na
trackerze czy np. plumkasz sobie na
pianie?
M: Własnego instrumentu nie posiadam,
więc muszę się ograniczyć do trackera.
A z melodią jest bardzo różnie.
Czasami mam pomysł na melodię i potem
ją rozwijam i obudowuję innymi
dźwiękami. A czasami wpada mi do
głowy jakieś rozwiązanie muzyczne czy
techniczne i staram się wymyślić coś
co będzie do tego pasowało. Ostatnio
odchodzę od wyraźnych melodii na rzecz
instrumentalizmu. Jakoś przejadły mi
się utwory zawierające zwrotki i
powtarzalne frazy...
J: Pamiętam że kiedyś byłem wiecznie
niezadowolnony ze swojej muzyki...
M: U mnie było odwrotnie. Zawsze
byłem dumny z tego co napisałem. I
zawsze mi się podobało. Niestety, po
paru latach, jak sobie odsłuchałem
wcześniejsze wypociny, przyszło
przyznać rację, że byłem cienki.
J: Nie masz czasem takiego wrażenia,
że to, co robisz, już "gdzieś było"?
Bo ja go czasami doświadczam. Nie
mówię o rypaniu motywów, ale raczej
klimatu.
M: Hmm. Kiedyś pożyczyłem sobie
Yamahę PSR500. Tak sobie brzdąkałem i
wyklepałem ładną melodię. Potem
zrobiłem w oparciu o to moduł:
Futurity. A potem ktoś mi zarzucił,
że to przerabiana muza z Terminatora.
I faktycznie - bardzo podobna. Na
pewno słyszałeś ostatnią płytę
Jarre'a. Pamiętasz przedostatni
kawałek?
J: "Gloria, Lonely Boy"?
M: Dokładnie. Przecież to też rypane
z Terminatora. (śmiech) I tak to
wygląda. A co do stylu.. Czasami
robię to celowo. Analogies jest w
klimacie starego Jarre'e. Choć może
nie tak. Nie jest do końca w tym
klimacie, ale i tak wszystkim będzie
się tak właśnie kojarzyć. Jednakże
jeśli skojarzenie jest zbyt oczywiste
to staram się klimat tak przerobić,
aby nic nie stracić, a zatuszować
podobieństwa.
J: Czy pamiętasz jakieś zdarzenie
albo przeżycie, które wywarło na
Ciebie jako kompozytora największy
wpływ? I kiedy pojawiła się w Tobie
chęć tworzenia muzyki? Ja na przykład
pamiętam, że w pierwszej klasie
podstawówki na zajęcia z muzyki babka
przynosiła takie stare śmieszne organy
"Student" i uczyła nas piosenek
akompaniując sobie na tym cudeńku. Od
kiedy po raz pierwszy raz je
zobaczyłem, nie przestałem marzyć o
jakiejś podobnej maszynie, która
pozwoliłaby mi nagrać melodię,
dorzucić do niej linie basu, potem
jeszcze coś i jeszcze...
M: Hmm. Nie wiem, czy to miało wpływ
na moją twórczość, ale byłem
zafascynowany perkusją Simmonsa i
wszystkimi elektronicznymi
brzmieniami. Dlatego tak lubiłem
Kombi. Zresztą do tej pory lubię.
J: Jakimi ludźmi lubisz się otaczać?
Muzykami?
M: Nie. Z natury jestem samotnikiem.
I wystarcza mi jedna bliska osoba.
Reszta się mniej liczy. A w każdym
razie nie jest mi tak potrzebna.
J: Jaki jest Twój ulubiony sposób
spędzania czasu? Mike Oldfield
powiedział kiedyś, że uważa się za
osobę dość specyficzną, bo podczas gdy
inni lubią się bawić na imprezach czy
w dużym towarzystwie, dla niego
najlepszą zabawą jest siedzenie w
studiu i pisanie muzyki...
M: Nie mam niestety czasu na
spędzanie czasu. Oprócz komponowania
trenuję Taekwon-do, pracuję (jako
grafik DTP), studiuję (informatykę) i
jeszcze muszę znaleźć czas dla
bliskich... Doba ma dla mnie naprawdę
za mało godzin.
J: I ostatnie pytanie. Gdybyś miał
spędzić tydzień na bezludnej wyspie,
jakie książki i płyty wziąłbyś ze
sobą?
M: Chimerę (śmiech), Całą dyskografię
Jarre'a, Kilka płyt Vangelisa (Voices,
1492, Oceanic, Spiral).
JazzCat/Pic Saint Loup
[Taboo Staw]
Artykuł pochodzi z diskmaga Taboo #2
|