Od razu uprzedzam, że ten artykuł
nie jest polemiką z tekstem Lothara.
Po prostu kiedy czytałem, co miał do
powiedzenia mój przedmówca, naszła
mnie chęć powiedzenia czegoś o
oldskulu i niuskulu w muzyce. Uważam
bowiem, że największą głupotą jest
mowić, że niuskul jest zajebisty, a
oldskul chujowy. Dokładnie taką samą
głupota jest twierdzić coś odwrotnego.
Lothar to człowiek bardzo młody.
I wiekiem, i scenowym stażem (jak sam
uczciwie przyznaje, kupił swoją Amigę
dopiero rok temu). Świat sprzed
pecetowych zaborów (tekst Slayera) zna
więc tylko z opowiadań scenowych
dziadków, natomiast ja tego
wszystkiego doświadczyłem na własnej
pomarszczonej i łuskowatej skórze.
Amigową sceną zacząłem się interesować
w 1991 roku, zaś sam pojawiłem się na
niej w roku 1993 i wiem o czym mówię.
To był wstęp dla wszystkich tych
lujów, którzy mają chęć mi zarzucić,
że jestem nieadekwatnym
interlokutorem.
NIUSKULE I ŻULE
To, co teraz nazywamy niuskulem to
jeden z wielu niuskulów, jakie w ogóle
były. Bo swego czasu niuskulem było
techno, potem funk, goa i tak dalej.
Ale mówiąc o dzisiejsym niuskulu mam
na myśli wszelkie drum'n'bassy,
ambienty, loopy i beaty. I otóż śmiem
twierdzić, że ta muzyka sama w sobie
nie jest zła. Stokroć bardziej wolę
ambient niż gówniane techno, które
zasyfiało dema sprzed paru lat
(puśćcie sobie np. pierwsze dema
Freezersów, a usłyszycie archetyp
gównianego techno). Najgorsze w tej
muzyce jest to, że jest ona po prostu
zbyt techniczna. Bez duszy. Nie ma w
niej żadnych emocji. No, może nie tak
do końca, bo pod rękami takich ludzi
jak Revisq czy Jazz niuskul przestaje
brzmieć jakby go generowała maszyna a
nabiera cech "człowieczeństwa". Ale
takie coś możliwe jest tylko wtedy,
kiedy muzyk jest prawdziwą
indywidualnością. I właśnie tego nam
dzisiaj brakuje.
Wśród dzisiejszych muzyków panuje
nieustająca konkurencja: kto lepiej
sklonuje styl Dune'a, Mufflera i
Jazza. Moduły staja się kopiami
samych siebie. Jeśli żałuję czegoś za
dawnych lat, to właśnie różnorodności.
Dzisiaj liczy się tylko to, co jest
modne, a gdy ktoś zrobi coś innego,
automatycznie uznaje się go za
oldkulowca, a więc w domyśle
cieniarza.
Każdy muzyk robi (a przynajmniej
powinien robić) taką muzykę, jakiej
sam chciałby słuchać. Jak to możliwe,
żeby 3/4 scenowych muzyków chciało
słuchać dokładnie takiej samej muzyki?
Unifikacja wyobraźni? Może po prostu
chęć bycia modnym? Ktoś wylansował
modę na ambient, więc reszta sceny
podporządkowuje się jej potulnie jak
baranki i nawet nie wyobraża sobie,
jak można zrobić dobry moduł (albo
demo) w innych klimatach? Mam
nadzieję, że tak nie jest. Jednak
czemu nikt się nie postawi i nie zrobi
jakiegoś nietuzinkowego modułu z
pomysłami zaczerpniętymi z własnej
głowy, a nie z modułów kolegów?
OLDSKUL I ZWIERZĘTA SLAYERA
Jeśli ktoś mówi, że moduły sprzed
siedmiu czy ośmiu lat są genialne, a
te dzisiejsze beznadziejne, to moim
zdaniem albo sam się oszukuje, albo ma
źle podłączony aparat słuchowy.
Owszem - dzisiaj nie ma nikogo takiego
jak Heatbeat, Dizzy czy Jogeir, ale nie
można idealizować przeszłości i
zapominać, że tzw. oldskul to też
mdły funk, tandetny rave czy inne
nudnawe klimaty.
Nieraz jak taki dzyndzel wyjebał
solówkę na jakimś piszczącym
instrumencie, to aż się ciemno w
oczach robiło. I też było wtedy
kopiowanie mistrzów, nikt mi nie powie
że nie. Po "State of the Art" wszyscy
zaczęli robić techno, po "Arte"
rozrzęziły się funkujące gitarki i
hammondy, i tak dalej. Byle tylko
czasem samemu czegoś nie wymyślić.
Sam też nie jestem bez winy - w moim
"More than Funk" z Primavery'94 (a
przynajmniej w pierwszej jego część)
wyraźnie słychać fascynację Mobym, i
żeby ten fakt odkryć nie trzeba się
wcale tak dobrze znać na muzyce, jak
Slayer na rozwielitkach (i to nie
tylko tych, które hoduje w swojej
trzustce). Tak naprawdę w oldskulu
liczyło się kilkanaście ksyw, a resztę
stanowili po prostu mniej lub bardziej
udani epigoni-wypełniacze. Bolesna
prawda wyglada jednak niestety tak, że
tych zdolnych było wtedy więcej niż
dziś.
Moje zdanie jest takie, że wszyscy
przeciwnicy oldskulu protestują tak
naprawdę nie przeciw samemu
oldskulowi, tylko przeciw często
kiepskiej jakości tej muzyki. Kiedyś
i sample były dużo gorsze, i tricków,
które miały sprawić, że muzyka
brzmiała mniej komputerowo, też znano
wiele mniej, i w końcu kanały były
tylko cztery. To wszystko sprawia, że
masa modułów z tamtych lat słuchana
teraz brzmi bardzo kiepsko. I, jak
powiedziałem, nie jest to wina muzyki,
tylko techniki. Gdyby niektóre z tych
utworów przenieść w dzisiejszą
technikę i zaaranżować na nowo, nikt
by nie krzyczał, że to oldskul.
A tak w ogole to cały ten podział
na niuskul i oldskul jest zupełnie
niepotrzebny. Muzyka jest przecież
albo dobra, albo zła.
JazzCat/Pic Saint Loup [Taboo Staw]
Artykuł pochodzi z diskmaga Taboo #4
|