Main Menu
» General » ModFM
Recently updated topics
Recent comments
Oneliner
Maniac
1
[17.01.2024 20:14]
Maniac
Fasttracker ;)
[17.01.2024 20:14]
Maniac
Rage "Amiga" = Fastracker .mod
[17.01.2024 20:13]
AceMan
O, no to trochę zeszło
[28.12.2023 13:57]
cubix
Świeża o tyle, że się dowiedziałem o losach swojego idola z młodości. Wypadek w 2008 miał
[19.12.2023 09:42]
AceMan
Widzę że czas przeszły nieprzypadkowy. Świeża sprawa?
[19.12.2023 08:52]
cubix
...roku i był z Ukrainy (Pawłohrad)
[18.12.2023 22:26]
cubix
Do ewentualnego uzupełnienia danych autora. Tj technoiZ nazywał się Anton Shmidt, urodził się w 1988
[18.12.2023 22:25]
Maniac
@AceMan ;)
[05.11.2023 18:36]
Maniac
Autor Stone powinno być Arthur
[30.10.2023 10:36]
Buddha
Przepraszam was wszystkich za głupoty, dzisiaj znowu z kolegami wódkę piję. Pozdrawiam serdecznie...
[27.08.2023 17:49]
Buddha
Ponoć mówili chłopaki, że wódka będzie lepsza, że nie będę rzygał na party. WOW :O
[27.05.2023 17:00]
Buddha
Pozdro dla was wszystkich. WOW :O
[27.05.2023 16:56]
Buddha
Chcieć, a zrobić to dwie różne rzeczy przy wódce, jak wiadomo, fuck... WOW :O
[27.05.2023 16:37]
Buddha
jazzcat spokojnie i ja nikogo nie straszę na następnym party, że chcę zająć pierwsze miejsce. WOW :O
[27.05.2023 16:33]
JazzCat
Chyba że chodzi Ci o pozostałe 2 kawałki z dema, tych fucktycznie brak.
[19.05.2023 19:04]
JazzCat
Nie znikło, tylko zmieniło tytuł na prawilny: [link]
[19.05.2023 19:03]
Maniac
Spaceman "Digital Innovation" też znikło z bazy...
[17.05.2023 17:26]
Buddha
Póki co scena komputerowa WOW bo mnie powykęcało....
[12.05.2023 20:15]
Buddha
AceMan ja już się nawet do tego nie przyznaję, że biorę narkotyki
[12.05.2023 20:09]
» History
New Age Beats - "M-ETHER II" Review


Jak wszyscy dobrze wiemy, polska demoscena nie jest obecnie w najlepszej kondycji. W ciągu ostatniego roku przez jej podwórko przewinęło się zaledwie 5 (słownie pięć) muzycznych produkcji. Grupa ALLien Senses zaserwowała nam "Awakening" i "Awakening: part 2", wprowadzające orzeźwiający powiew orkiestrowego fantasy do naszego elektronicznego światka. "ReCover", w którego tworzeniu miałem przyjemność uczestniczyć, zaprezentował covery znanych chyba każdemu scenowcowi kawałków. Natomiast stricte muzyczna grupa New Age Beats postanowiła uraczyć nas dwoma częściami ambientowego "M-ETHER'a". I właśnie na drugiej części tej ostatniej produkcji chciałbym się skupić w niniejszym tekście.

"M-ETHER II" został wydany 15-stego Listopada 2006 roku w formie archiwum zip. Niestety, chroniczny niedobór koderów zaowocował brakiem oprawy w formie pliku exe, co zastąpione zostało drukowalnymi jpg-ami okładek oraz plikami cue i ncd; miły prezent dla tych osób, które zdecydują się na nagranie sobie produkcji na płytę CD. Panowie z New Age Beats, w składzie Carmazine, Maxus, Shyz, Cactoos z gościnnym udziałem XnmE, po raz drugi zafundowali nam ponad godzinną ucztę w klimatach ambient & pokrewne. Całość, składająca się z 13-stu kawałków, została ładnie złożona w jeden spójny, 74 minutowy utwór, w którym każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

Przyznam szczerze, że do prodki podszedłem raczej sceptycznie, pamiętając pierwszą część "M-ETHER'a", która niezbyt przypadła mi do gustu. Jak było tym razem? Przekonacie się za chwilę ;) Od razu chciałbym zaznaczyć, że do zaszczytnego miana krytyka muzycznego wiele mi jeszcze brakuje. Opisuję po prostu to, co słyszę, oceniając na podstawie subiektywnego odczucia estetycznego, dając się też ponieść wybujałej niekiedy fantazji, co z pewnością zauważycie :) Zakładam więc moje wysokiej klasy stereofoniczne słuchawki i udaję się w mroczny świat "M-ETHER'a II"...



Carmazine - Pludry [00:00 - 07:50]

Na wstępie wita nas całkiem interesujący, mroczny utwór Carmazine'a. Muszę przyznać, że udało mu się zbudować zaiste ciekawy, charakterystyczny klimat, przypominający nieco ten z "Katedry" Tomasza Bagińskiego - z jednej strony wprowadza słuchacza w senny stan umysłowej medytacji, z drugiej jednak przez cały czas napawa lekkim niepokojem. Przyczyną tej intrygującej dysharmonii są nieco schizofreniczne dźwięki rozstrojonego pianina, zakłócające względny ambientowy spokój. W tym miejscu od razu nasunęła mi się wizja starych telewizyjnych horrorów, w których pozornie martwe, opuszczone domostwa skrywały trudną do pojęcia, paranormalną tajemnicę... Po tym półtora-minutowym wstępie wszystko jednak zanika, zostawiając nas sam na sam z tajemniczym mrokiem, pośród którego co raz to słychać bliżej nieokreślone odgłosy. Wizja czarno-białego horroru znika, zastępowana scenerią opuszczonej skalnej planety, gdzieś na krańcach naszej galaktyki. Przez następne 4 minuty wprowadzani jesteśmy w senny, pozornie spokojny nastrój.. obserwujemy wschody i zachody obcego nam słońca, fascynuje i przeraża panująca wszędzie martwa cisza... cisza, która w jednej chwili przerwana zostaje nagłą pracą dźwiękowej maszynerii. Mechaniczne młoty dudnią w uszach, planeta ukazuje skrywane dotąd przed naszymi oczyma oblicze istot o nieokreślonych kształtach... I nagle znów wszystko ucicha... powraca zapomniane wydawałoby się już przez nas bezmelodyjne pianino... istoty oddalają się w głąb dalszej części naszego snu...

Gdy po raz pierwszy słuchałem M-ETHER'a, miałem negatywne zdanie o tymże kawałku. Wydawało mi się, że jest nudny, bez określonej formy i pomysłu. Jednak po dokładnym wsłuchaniu się w utwór, można wczuć się w jego specyficzny klimat, który wcale nie tak łatwo osiągnąć. Jedyne co mnie razi, to zauważalna różnica pomiędzy motywem z początku/końca a całym środkiem kompozycji - pianino nijak się ma do następujących po nim kosmicznych efektów.

Zastanawia też jedno - co pokusiło autora o nadanie utworowi nazwy wsi z województwa opolskiego...? ;)

Cactoos - Dream - Execution (Part 1) [07:50 - 15:02]

Tak więc zostawiamy tajemniczą planetę przywołaną dźwiękami Carmazine'a i zaczynamy śnić razem z Cactoos'em. Początkowy dwuminutowy bełkot przywodzi na myśl kocioł pełen gotujących się ekskrementów, których pochodzenia nie chcielibyśmy znać. Po tym dość niemiłym początku ktoś nagle stara się do nas przemówić... bez skutku niestety, jego zniekształcony głos ginie w mroku.. Cactoos najwyraźniej ma koszmary, pijackie majaki nawiedzające zmęczony umysł nietrzeźwego scenowca. Nagle rozbrzmiewać zaczyna zniekształcona perkusja, mhrok zaczyna nas wciągać w samo centrum surrealistycznej czarnej dziury... Przez następne 4 minuty otacza nas cała armia niezrozumiałych odgłosów, nasilająca się z sekundy na sekundę... Pies. Podwórkowy Burek pragnie zwrócić na siebie naszą uwagę podszczekując nieśmiało. Pada deszcz metalowych łyżek... Nic już nie rozumiem...

Hmm... interesujący utwór, zaprawdę. Interesujący, ale tylko pod względem dźwięków. Brak wyraźnie nakreślonego motywu, kompozycji, czegokolwiek co mogłoby świadczyć o muzycznej stronie tego kawałka ;) Dla mnie jest to po prostu przynudnawa zbieranina wymieszanych losowo zmutowanych odgłosów. No nic, śnimy zatem dalej z cichą nadzieją na bardziej normalne marzenia... :)

Cactoos - Dream - The Gate (Part 3) [15:02 - 20:10]

A jednak Cactoos postanowił kontynuować psychodeliczne wizje nawiedzające go podczas snu ;) Burek załkał jeszcze kilka razy nim dobiła go wchodząca perkusja. A ta jest całkiem ciekawie poprowadzona - nierówno, obftitująca w różne ciekawe dźwięki krążące wokół biednej głowy słuchacza. Nagle stop, zmiana tematu. Instrument, którego nie potrafię nazwać wygrywa monotonną, rytmiczną melodię, składającą się z niezbyt pokaźnej gamy nut... chyba dwóch :D Pojawiają się syntetyczne, ledwo co melodyjne zawodzenia, zastępowane powoli kolejnymi dźwiękami spadającego metalu i szumu przesuwanych pojemników na śmieci.

Naprawdę nie wiem co autor miał na myśli... ale musiało boleć.

Opuszczamy zatem na pewien czas niknący w oddali sen Cactoosa, i udajemy się w świat dźwięków stworzonych przez XnmE...

XnmE - Watching the clouds [20:10 - 24:16]

Od razu czuć miłą zmianę. Łagodne pady wraz z leciutkim pobrzdękiwaniem cymbałek, wzbogacone dość szybką, ładnie rozmieszczoną perkusją. Do tego zawodząca operowym głosem pani w tle. Ten właśnie żeński głos nasunął mi od razu skojarzenie z grą "Heroes of Might & Magic IV", którą katuje codzienie mój 10-letni brat ;) Niezbyt przyjemne skojarzenie... Ale oto i następuje łagodne przejście, perkusję zastępuje głęboki syntetyczny bas, a śpiewającą panią... inna niewiasta, która tym razem raczy nas definicją pieszczot oralno-genitalnych. Interesujący wybór, doprawdy ;) Po tym krótkim, aczkolwiek miłym przerywniku, XnmE kontynuuje pierwotny motyw, dodając wygrywające skromną melodię pady. Następuje kolejne przejście z dalszą częścią naukowego wyjaśnienia sztuki miłosnej, przechodząc w kolejne stadium głównego nurtu kawałka. Tym razem dochodzi ładnie poprowadzona solówka gitarowa i wzbogacona perkusja. Na zakończenie jeszcze fragment z miłym pianinkiem i przechodzimy w kolejny, zupełnie odmienny świat...

Cóż mogę powiedzieć? Kawałek przyjemny, ładnie zaaranżowany, w sam raz aby się zrelaksować i puścić wodzę fantazji ;) Wprowadza słuchacza w zupełnie odmienny stan, niż podczas pierwszych 20-stu minut M-ETHERa.

XnmE - Sorceress [24:16 - 28:20]

Na początek tej oto kompozycji, zostajemy przywitani niezrozumiałym niestety śpiewem podnieconego pana, któremu akompaniują syntetyczne akordy padów i lekkie dźwięki pianina. Następująca po tym wejściu lekka, całkiem dobrze dobrana perkusja i syntezowana solówka rozpoczyna podróż w magiczny świat czarów i dziwów. Jednak w następnych partiach nic nas już niestety nie chce zaskoczyć - pan podśpiewuje sobie od czasu do czasu swoim rozmarzonym szeptem, przerywanym z rzadka miłym głosem koleżanki, gdzieś w oddali brzdękną niepasujące do całości cymbałki, tudzież klawisz pianina. Całość wprowadza w typowo enigmatyczny klimat, znany mi z muzyki zespołu... "Enigma" :]

Nie podoba mi się przejście pomiędzy tymi dwoma utworami. Jest zbyt nagłe a i kawałki sporo się od siebie różnią, co powoduje mało płynną zmianę nastroju. Utwór nie ma nic wspólnego z tytułową Czarodziejką, a przynajmniej w moim odczuciu. Zabiera mnie natomiast w odprężający podniebny lot, pozwalając podziwiać poranny wschód słońca i lekkie chmurki roświetlone jego promieniami. "Come and see", zachęca nas oddalający się głos. Idę więc...

Cactoos - Dream - Where I'm ?! (part 2) [28:20 - 31:50]

...z powrotem, w głąb śpiącego umysłu Cactoosa :) Jego kolejny sen tym razem zapowiada się inaczej, a to za sprawą miłych dla ucha pobrzdękiwań cymbałek. Niestety nie trwa to długo. Wesołą zabawę niewinnych dzieci przerywa nagle stado nastoletnich narkomanów na głodzie. Padają na ziemię słaniając się i broniąc przed ogarniającym ich zewsząd chaosem.. niemym głosem wołają o ratunek i pomstę do nieba. Ich stan udziela się także i mnie, nie wiem co się dzieje, wszędzie chaos, majaki, rzeczywistość bez formy... gdzie ja jestem?!

To chyba pierwszy utwór w którym tytuł w pełni odzwierciedla rozbrzmiewające dźwięki. Forma i treść kawałka idealnie pasują do stanu, w którym znajduje się osoba zadająca takie właśnie pytanie. Jednak po raz kolejny muszę stwierdzić, że oprócz interesujących sampli nie ma tu nic, co świadczyłoby o muzyce.

Maxus - Andromeda [31:50 - 39:10]

Nareszcie. Dotarliśmy do miejsca, gdzie tak naprawdę dla mnie zaczyna się prawdziwy M-ETHER. Mógłbym nawet powiedzieć, że to dzięki kompozycjom Maxusa stał się on wartą uwagi produkcją. Przy jego kawałkach M-ETHER rozwija skrzydła i ukazuje swą prawdziwą postać...

Na początek niewinna, dwunutowa, syntetycza zagrywka... potem wchodzą chórki i lekkie pianinko.. już w tym momencie czuje się, że oto rozpoczyna się nowy etap. Etap prawdziwej (bez urazy dla poprzedników) muzyki. Oczyma wyobraźni widzimy wszechświat, galaktyki, gwiazdy, planety, konstelacje... a szczególnie tę jedną, wyjątkową - Andromedę. Wchodzi bas. Zaczęło się. Kosmos wciąga nas na swe niezbadane tory...

Kawałek hipnotyzuje. Równomiernie rozłożona, mocna perkusja, syntetyczne pady, bas oraz inne efekty dźwiękowe tworzą fenomenalny wręcz klimat, wprowadzając słuchacza w stan, gdy praktycznie przestaje myśleć, skupiając się tylko i wyłącznie na muzyce płynącej z słuchawek. Jest to jedna z tych kompozycji, podczas których słuchania wpadamy w intergalaktyczny trans, kończący się nagłym, nie zawsze przyjemnym lądowaniem.

Maxus - River world [39:10 - 49:00]

Podróżując przez galaktykę dotarliśmy na obcą planetę. Nie, nie tę karmazynową ;) Tym razem jest to planeta pełna życia, bogata w bujną florę i przede wszystkim - mocno nawodniona. Udajemy się więc w górę rzeki aby zbadać nieznane terytoria.

Kawałek ma typowy dla Maxusa styl. Nie jestem za bardzo w stanie określić w czym on się przejawia. Może to efekt specyficznych sampli? Albo rozkładu perkusji i basu? Trudno to stwierdzić, to po prostu się czuje. Kompozycja jest dość zmienna - na początku rytmicznie, za sprawą wspomnianych wyżej perkusji i basu, potem jednak następuje wyciszenie... Znów robi się tajemniczo i magicznie - widać podczas podróży natrafiliśmy na coś niezwykłego, napawającego jednocześnie lękiem i podziwem. Syntetyczne, kosmiczne pady i dźwięk dzwonu potęgują dodatkowo to uczucie. Nagle zaczyna grać orkiestra obcych dźwięków. W końcu motyw, kształtujący się od jakiegoś czasu nabiera kształtu. Tajemnica ukazuje swe prawdziwe oblicze. Poznawszy jej prawdziwą naturę, możemy kontynuować naszą wędrówkę w nieznane...

Wspomniany motyw kończący kawałek jest po prostu świetny. Nie jest specjalnie wyszukany, to raptem kilka nut, jednak znakomicie spełnia swoją rolę. Słuchając go nie wiadomo czy cieszyć się, czy smucić... doskonały balans nastrojów.

Maxus - Zimowy czas [49:00 - 55:50]

No dobra, nie można wiecznie wychwalać jednego autora ;) Jak wiadomo, każdy ma w swoim dorobku kilka mniej udanych produkcji. Tak moim zdaniem jest w przypadku tego utworu. Przez pierwsze 4 minuty mamy do czynienia z monotonią, jednostajnym, narastającym rytmie wybijanym przez coraz to nowe dźwięki. Człowiek przy czymś takim nie myśli o niczym innym, jak tylko o tym jak bardzo go to irytuje. Po tej przydługawej łupaninie następuje łagodne przejście, zaczyna rozbrzmiewać nawet całkiem ładne tło. Potem znów wchodzi "szuranie" i perkusja, nie tak drażniąca jak na początku, ale nadal podana w ciężko przyswajalnej formie. Utwór kończy dialog dwóch dziewczynek, dyskutujących na poważne tematy dotyczące ludzkiej egzystencji, który nijak ma się zarówno do tytułu jak i całości kawałka.

Zimowy czas? Niestety nie w tym roku...

Maxus - Happy flower [55:50 - 61:30]

Bardzo ładnym i praktycznie niezauważalnym przejściem wchodzimy w świat kolejnego utworu. Mocne, rytmiczne uderzenia zastępowane są miękką sopranową perkusją, przygrywa prosty, syntetyczny basik. Klimatu dopełniają miło świszczące tła oraz melodia wygrywana dźwiękami pianina, wprawiając słuchacza w całkiem optymistyczny nastrój. Ptaszki ćwierkają, pada lekki deszczyk... widać po niedoszłej zimie nagle nadeszła długo oczekiwana wiosna i rozkwita na całego.

W kawałku niewiele się dzieje, cały czas wszystko gra sobie bezmiennie. Pomimo tego całkiem przyjemnie się słucha i tak naprawdę nie zwraca uwagi na swoistą monotonię. Jedno mam tylko zastrzeżenie - dźwięk deszczu, który o ile się nie mylę został zastosowany już we wcześniejszych kawałkach, nie brzmi tak, jak moim zdaniem powinien. Ma on charakter ponurego jesiennego deszczu, słyszanego z podmiejskiego tunelu - szczególnie rzuca się w uszy pogłos, który jest tu zwyczajnie nie na miejscu.

Maxus - Forgotten hope [61:30 - 69:12]

I znów bardzo zauważalne przejście. Niestety daje to do zrozumienia, że kawałki nie miały początkowo stanowić całości. Widać chłopaki wpadli na ten pomysł dopiero później, albo też nie przemyśleli dokładnie całej sprawy.

Z wiosennej, pełnej radości łąki przenosimy się pamięcią w smutne odmęty naszego dzieciństwa. Łagodne, rozmarzone tła, głębokie cymbały i śmiechy dzieci dochodzące z oddali naprawdę wprawiają w refleksyjny nastrój. Drażni tylko, że niektóre dźwięki takie jak ćwiergot ptaków czy wspomniany wyżej śmiech, wyszły sztucznie. Ale nie przejmujemy się tym zbytnio tylko sięgamy głębiej pamięcią. Zaczyna grać mało schematyczna perkusja oraz miły bas, któremu po chwili zaczyna wtórować jęczenie syntetycznych intrumentów. Na miejscu Maxusa zdecydowałbym się na bardziej spokojną linię perkusji, ale cóż - on tu decyduje. Powoli zatrzymujemy się, docierając myślami do rzeczywistości. Perkusja oraz ludzkie odgłosy nikną, następuje zmiana padów, znajoma już skądinąd operetka znów rozpoczyna swój koncert. Na szczęście nie drażni tak, jak kilkadziesiąt minut wcześniej.

Cóż mogę rzec... niewiele zostało do powiedzenia :) Podsumowując, utwór mimo nieznacznych niedociągnięć spełnia swoją rolę i sprawia słuchaczowi przyjemność - a o to przecież chodzi. Mając to na uwadze, przygotujmy się na ostatnią już podróż...

Cactoos - Dream - Unknown (part 4) [69:12 - 73:00]

Piękne przejście. Piękne, bo niezauważalne. Widać jak się chce, to się potrafi ;)

Tym razem coś nowego! Czyżby Cactoos nareszcie się obudził? Hmm.. może po prostu trzeźwieje. Podśpiewujące chórki wespół z hinduskimi mantrami zapowiadają coś ciekawego. Ooo tak, oto Cactoos którego znamy i kochamy ;D Charakterystyczne dla niego dźwięki gitary, oraz melodia wygrywana na pięknie brzmiącym flecie od razu powodują błogi wyraz twarzy.

Ostatnia część snu Cactoosa jest zarazem jego najlepszą. Mimo woli kojarzy mi się z dwoma rzeczami - fletowymi kawałkami z playbacku granymi przez rodowitych czerwonoskórych polaków na śląskich giełdach, oraz soundtrackiem z gry "Settlers IV", rasa Majów ;) Dzięki temu wraz z utwórem odbywam wycieczkę na rajskie plaże dziewiczych jeszcze terenów Jukatanu.

Po takim koncercie Cactoos może już spać spokojnie... :)

Shyz - Jak biegnie... [73:00 - 74:00]

Dotarliśmy do końca... czyżby? Nie... czeka nas jeszcze minutowa ekspedycja w głąb czarnej otchłani wszechświata znanej bardziej pod nazwą Tarnowskiego dworca PKP. Outro wykonane przez Shyza nasuwa mi niepokojące skojarzenie... coś poszło nie tak. Słuchając ostatniego kawałka Cactoosa odpływałem już w optymistycznej ekstazie aż tu nagle odwrót o 180 stopni. Mroczne zakończenie intryguje i daje do zrozumienia, że na happy end przyjdzie nam jeszcze poczekać...



Tak oto kończy się nasza przygoda z drugą częścią M-ETHERa. Fascynująca była to podróż, pełna nowych odkryć, niespodziewanych zwrotów akcji, głębokich doznać i przemyśleń... a przynajmniej taka być powinna :)

M-ETHER II naprawdę wyróżnia się spośród scenowych produkcji muzycznych. Nie oznacza to jednak, że jest doskonały; do tego wiele mu jeszcze brakuje. Przede wszystkim niezachwianej niczym spójności, wspólnego motywu przewodniego, czegoś co sprawiałoby wrażenie jednolitej całości. Jeśli się mylę i takowa już istnieje, to widocznie umknęła mi dość szybko. Mimo to, produkcja na zawsze pozostanie w mojej kolekcji. Sam się sobie dziwię, że jako człowiek o guście muzycznym daleko odbiegającym od prezentowanych tu kilmatów, powracam do niej niezrozumiale często. Świadczy to tylko o tym, że twórcom udało się osiągnąć zamierzony cel - pozyskali wiernego słuchacza, czerpiącego przyjemność z ich twórczej pracy. Oczywiście końcowa interpretacja zależy tylko od Ciebie, drogi czytelniku, bo jak wiadomo każdy reaguje na tę samą rzecz w inny sposób.

Dla kogo przeznaczony jest więc M-ETHER? Mogę śmiało powiedzieć, że dla wszystkich, którzy oczekują od muzyki czegoś więcej niż roli tła do posiedzenia w osiedlowej knajpie, wyskakania się na dyskotece czy pośpiewania z rodziną na miejskim festynie. Dla wszystkich osób, dla których muzyka oznacza sztukę.

AceMan

Log in

LOGIN:


PASSWORD:


Remember for 1 year

Logged users
Quick Search
 
TOP 10
Top Downloads
Recently Rated
pator rated Roguecraft
pator rated Firsto Kissu
pator rated Can Your AI Do This
Jakim rated Hi-School Girls
Jakim rated Yoru no Koe
Jakim rated Firsto Kissu
Miocen rated Le Voyage Fantastique
Miocen rated Hi-School Girls
Miocen rated Saint lager
Miocen rated Roguecraft
Recently added links
[ Celtic waves... ]
Original tune
[ Czaroziele ]
YouTube
[ Razzberry Cupcake ]
YouTube
[ New Mecca ]
YouTube
[ Bipolar Lullaby ]
YouTube
[ OPLL Nation ]
YouTube
[ Sushi Boyz (1999 Arcade DDR Kuseniumu Oishii Futomaki Remix) ]
YouTube
Stats
Modules:9172
Users:814
Downloads:6103242
Votes:53234
Comments:13397
Topics:320
Posts:4976
Articles:41
Fanpage
ModFM