"Nie miałem pojęcia, kogo jeszcze
poprosić o kodowanie? Może Majkela
Dżeksona? Albo Jurka Owsiaka (podobno
miał kiedyś Amigę)"
- Słuchaj, JazzCat, a może tak
byśmy Ci musicdisk wydali?
- Hm - odpowiedziałem.
- Dałoby się z pięć modów, parę
chipów i wszystko weszłoby na jedną
dyskietkę.
- Wiesz, to chyba nie jest
nsjlepszy pomysł...
I to był mój błąd! Rozmowa miała
miejsce latem'96 parę dni przed
Intelem, a moim rozmówcą był ówczesny
grupowy kolega - ś. p.
Thorus/Floppy. Czemu się wtedy nie
zgodziłem, to pytanie wracało do mnie
praktycznie przez trzy lata - od
października 1998 do wiosny 2001,
kiedy to przy pomocy różnych koderów
próbowałem złożyć "Kiss My Jazz".
pazdziernik 1998 - maj 1999
Horror zaczął się w październiku
1998. Adamsoft stwierdził, że ma
doskonałęgo kandydata na kodera KMJ;
człowieka solidnego i sprawdzonego -
BJ'a Sebo. Świetnie, pomyślałem. BJ
Sebo! Adamsoft polecił wysłać cały
stuff do kodera i czekać. Zacząłem
więc wciskać moduły na dyskietki PC0
720kb i sukcesywnie, moduł po module,
obrazek po obrazku, dyskietka po
dyskietce wysyłać. Po przepchnięciu
przez łącza ostatnich bajtów dałem
koderowi kwantum czasu na oswojenie
się z upierdliwością designu oraz
genialanością zarówno grafiki, jak i
samych kompozycji, po czym
zadzwoniłem.
- Cześć - mówię. - Jak tam mój
musicdisk?
- Co? - pada odpowiedź.
- Musicdisk dla PSL-u, który
miałeś zakodować.
- Nic nie wiem.
- Jak to? A nie dostałeś żadnych
materiałów?
- A słałeś na [i tu pada nazywa
konta]?
- Tak, a dlaczego?
- Eee, bo widzisz, to konto jest
tak malutkie, że wszystkie pliki
większe niż 100 kilo są automatycznie
kasowane...
- Aha - mówię - czyli nic nie
dostałeś. A wiesz w ogóle, co to za
musicdisk?
- Nie bardzo - powiedział, lekko
zdziwiony.
No pięknie, pomyślałem. A więc
cały projekt opóźni się o dwa
miesiące. Cholera! A ja chciałem
wydać to na TP8! Począłem więc
tłumaczyć BJ'owi, co ma zrobić, jaki
będzie mniej-więcej design, jakie
formaty modułów, że ma się uruchamiać
pod CGX, że ma supportować AHI, że na
początku chciałbym jakieś krótkie,
góra dwuminutowe intro.
- Nie zajmuję się już takimi
rzeczami, sorry.
- A nie zrobiłbyś ostatniego
wyjątku?
- Raczej nie. Nie mam za bardzo
czasu.
Nieźle sie wkurwiłem, bo mógł mi
to powiedziec kilka tygodni wcześniej,
a nie po wysłaniu wszystkich modułów,
grafiki i nadziei. No ale cóż, trudno
- grzecznie się pożegnałem i
trzasnąłem w myślach słuchawką.
Drugim wojownikiem był Cerber.
Maniak Amigi, sysop, trochę koder, ale
przede wszystkim policjant znany z
tego, że zgubił się kiedyś na dworcu w
Szczecinie. Już nawet nie pamiętam,
jak go poznałem. Na jakimś gay-party
prawdopodobnie. Pamiętam jednak, że
po dostaniu wszystkich materiałów
długo, długo się nie odzywał. Kiedy
wreszcie go spotkałem, powiedział, że
zakoduje (choć raczej nieprędko), i że
"nie będzie to działać za szybko na
040". Super!, pomyślałem. "A na
030?", zapytałem, bo czułem przez
majty, że powinienem. "Oo, na 030 to
już będzie zupełna kaszana!". I tak
się rozstaliśmy. Do Piotra (Cerbera)
jednak nic nie mam - ba!, czas jakiś
temu kupiłem od niego monitor Daewoo,
który służy mi dzielnie do dziś!
Cóż było tedy robić? Musiałęm
znaleźć nowego kodera, i to szybko!
Postanowiłem wykorzystać do tego celu
IRC-a. Nigdy przedtem, ani nigdy
potem nie spędziłem na IRC-u tylu
pustych, bezsensownych godzin,
inicjując rozmowy z ludźmi, którzy w
swoim mniemaniu byli koderami.
Zacząłem niewinnie. Zacząłem
mianowicie od wysłania do wszystkich
koderów Apx maili z pytaniem, czy by
nie złożyli Kiss My Jazz. W
międzyczasie jednak wyłowiłem z sieci
Paplo, człowieka odpowiedzialnego za
kod Antydresiarza. Po krótkiej
rozmowie zgodził się zakodować.
Dostał wszystkie materiały i słuch po
nim zaginął. Nieodpowiedzialny
gówniarz, niewarty dalszych słów.
Wtedy też odpisało dwóch
Appendiksowych koderów - Sachy i
Kalms, przy czym pierwszy był Sachy.
Dzięki temu zrobiłem chyba największe
głupstwo w swoim scenowym życiu, a
mianowicie Kalmsowi odpisałem, że:
"thank You very much, Mikael, but I've
found a suitable programmer already".
I że też żadne znaki na niebie ani na
ziemi mnie nie przestrzegły! Do dziś
nie mogę tego pojąć...
Tym razem jednak, nauczony
doświadczeniem, przed wysłaniem
koderowi materiałów postanowiłem
zgromadzić o nim garść najważniejszych
informacji. Wystosowałem parę maili
do PAP-u, telefonowałem do Michała
Fajbusiewicza z '997', przepytałem
kumpli ze stołecznej izby wytrzeżwień
i okazało się, że Sachy to wieloletni
pensjonariusz zakładów
psychiatrycznych, skazany na 3 lata w
zawieszeniu za gwałt (podobno nie z
własnej winy), z powodu trwałego
kalectwa (brak nosa, zmiany
zwyrodnieniowe czaszki) - bezrobotny.
Utrzymywał się z drobnych kradzieży,
wyłudzeń, szantaży i wydzielania moczu
o właściwościach leczniczych.
Uff!, odetchnąłem wtedy z ulgą.
Spodziewałem się czegoś gorszego, a tu
taka niespodzianka. Ośmielony, czując
bratnią duszę, wysłałem mu cały stuff.
Przeczytał design i stwierdził, że da
się zrobić. Czekałem przeto
cierpliwie. I - jest! Intro!
Odpalam: obrazek, jakiś wybuch,
ślamazarnie obracający się precel,
obrazek, stop. Pochwaliłem kodera i
oczekiwałem dalszych efektów.
Czekałem, czekałem, jedne święta
minęły, drugie święta minęły. I nic.
Na maile nie odpisywał, w odpowiedzi
zaś na próbę kontaktu telepatycznego
dostawałem jeno potężny cios
negatywnej energii, czego rezultatem
był kilkuminutowy paraliż. W
niesprecyzowanej przyszłości
postanowiłem więc popracować nad
czaszką Sachy'ego, a tymczasem
rozejrzeć się za kimś nowym.
maj 1999 - październik 2000
Po pół roku ciężkich walk wciąż
tkwiłem w punkcie wyjścia. Byłem już
tak zdeterminowany, że zdecydowałem
się na Entera, którego zawsze
traktowałem jak ostateczność i, jak
widać było na przykładzie Taboo #01,
całkiem słusznie. No ale pomyślałem
sobie, że lepiej już mieć chujowy i
zjebany na maksa souddisk, niż żaden,
tak że znów wysłałem, co trzeba,
Slayer znów poprawił design,
wymyśliliśmy nawet nowe intro, i co?
Miesiące mijały jeden za drugim.
Enter najpierw pierdolił, że ma
maturę, potem, że wpierw musi zrobić
Taboo, później, że wypływa w rejs, w
następnej kolejności, że nie ma czasu,
po tym zaś, że ma w szkole kupę zajęć,
a w domu remont, że się zakochał
itede, itepe. Czekałem tylko, aż
powie, że wykwitła mu na dupie narośl
wielkości kalafiora. Żal mi było tego
człowieka, poza tym jasne się stawało,
że on tego nie zrobi, jednak nikogo
innego na horyzoncie nie było.
Nie miałem pojęcia, kogo jeszcze
mógłbym poprosić o kodowanie? Może
Majkela Dżeksona? Albo Jurka Owsiaka
(podobno miał kiedyś Amigę)? Myślałem
nawet, żeby mi to kumpel zrobił w
Amosie, ale Amos odtwarza tylko
NoiseTrackera. Myślałem też nad
Blitzem, HTML-em, a nawet Amigaguidem!
Nie uwierzycie, ale wysłałem maila do
Melomaniaca, który to sam zakodował
sobie 'Elements'. Niestety, nie miał
już wtedy Amigi.
I w tym momencie zjawił się
Madbart i powiedział, że ma kandydata.
Był nim Maq.
Szybkie dossier: lat 19, kawaler,
bezdzietny, zatrudniony jako mechanik
w serwisie trabanta, a w odstępach
dwutygodniowych jeździ do Bangladeszu,
gdzie, mimo nikczemnej postury,
pracuje jako alfons.
Człowiek ten unika dziś zachodnich
rubieży naszego kraju, słusznie
suponując, iż na terenach owych czeka
go siermiężny wpierdol! Po pierwsze
oczywiście za twarz, po drugie - za
jej wyraz, a po trzecie za to, że
udało mu się zwodzić mnie najdłużej ze
wszystkich, bo ponad rok. Rok kłamstw
i obietnic w stylu: "Już-już kończę,
za trzy tygodnie, za miesiąc
najdalej". Po roku takiego
grepsowania okazało się, że prawda
jest banalna: Maq nie zna się na
obsłudze CGX. Nie wiem tylko, na co
czekał z tą wiadomością? Mógł
powiedzieć od razu. Oszczędzilibyśmy
sobie oboje czasu i nerwów.
Po tym incydencie Maq się załamał.
Przestał kodować, scena już go nie
interesuje (a przynajmniej jej
elitarny, kreatywny wymiar), Amigę
może i ma, ale włącza ją tylko po to,
ażeby poczytać Taboo. Podobno
osiedlił się na stałe w Bangladeszu,
zerwał z nierządem i prowadzi w radiu
pogadanki o roli zaufania w stosunkach
interpersonalnych.
Epilog
Byłem zmęczony, znudzony i
zniechęcony. Powoli traciłem
nadzieję, że kiedykolwiej zobaczę Kiss
My Jazz w wersji egzekjutejbol.
Godziłem się z tą myślą i
przyzwyczajałem do niej. Może ten
musicdisk wcale by nie był taki fajny?
Może lepiej umieścić te mody gdzieś na
necie, żeby zainteresowani sami mogli
sobie ściągnąć? Czy jest w ogóle sens
robić musicdisk na Amigę i tym samym
poważnie ograniczać ilość odbiorców?
Może nie ma czego żałować, jednym
słowem. Może, może, może...
Ale z drugiej strony, odejść ze
sceny niczego po sobie nie
pozostawiając? (Nie licząc całkiem
sporej ilości modułów rozsypanych po
cudzych twardzielach.) Nie, tak być
nie może. Nie może!
I wtedy zdarzył się cud. Wpadliśmy
ze Slayerem na pomysł, żeby całą
"sprawę KMJ" przekazać Igorowi,
koderowi nowego maga Cognomen.
Współpracowało nam się bardzo dobrze.
Marcin (Igor) okazał się bardzo
sympatycznym i solidnym facetem,
mieliśmy zresztą okazję poznać się na
Satellite. Niestety, z powodów
niezależnych (praca dyplomowa czy
magisterka, nie pamiętam już)
kodowanie trzeba było odłożyć na parę
miesięcy. Wtedy jednak, za obopólną
zgodą, dokończenia zadania podjął się
Crust. Resztę znacie. W Taboo #04
już chwaliłem Michała, ale dodam, że
współpraca z tym człowiekem to
wieeelka przyjemność. Jest
niesamowity! To prawdziwy bystrzak, w
dodatku konkretny i robotny jak mało
kto. Wersje beta podsyłał w rozkoszną
regularnością, wszelkie zauważone bugi
poprawiał natychmiast i nie było dla
niego rzeczy niemożliwych.
Było warto. 'Kiss' miał dla mnie
również znaczenie symboliczne. To
zwieńczenie wieloletniej fascynacji
sceną i zmagań ze scenowymi ideami, a
przede wszystkim mój muzyczny
dziennik. Każdy z tych utworów mówi,
czym w danym okresie żyłem; o czym
myślałem, co przeżywałem. To kawałek
życia wciśnięty w patterny.
Niektórzy może pamiętają grupę
Illusion (wcześniej Black Bit) i
musicdisk 'Lost Track', który wyszedł
na Żywcu'93. Muzykę do tej
dwudyskowej produkcji pisało aż
czterech muzyków, przy czym jednym z
nich był niżej podpisany. Ale ksywa
moja brzmiała wtedy inaczej. Oj,
inaczej! Błogosławieni, którzy ją
znają (cześć, Kempy!... moje
uznanie!). Gdyby mi ktoś wtedy
powiedział, że na swój następny
musicdisk będę musiał czekać 8 lat,
nie uwierzyłbym!
Do dziś dostaję maile z różnych
stron świata, to miłe. W odpowiedzi
na prośby postanowiłem udostępnić
światu wszystkie stworzone przez
siebie moduły. Wyszło tego ponad 70
sztuk! Szkoda, że dużo starszych
rzeczy poginęło, byłoby znacznie
więcej.
Aha, i pamiętajcie - dla muzyka
musicdisk to największa radocha, jaką
może mieć bez ściągania gaci!
JazzCat/Pic Saint Loup
[Taboo Staw] |